czwartek, 26 września 2013

Polka dance

W ubiegłą niedzielę wybraliśmy się na XX Polish Festival. Nie ukrywam, że po prawie dwóch miesiącach pobytu w Stanach miło było skosztować smażoną kiełbaskę z bigosem.  

Gospodarze solidnie przygotowali się do ugoszczenia polskich i amerykańskich uczestników festynu. Z rozmów dowiedziałam się, że Polonia w Oregonie nie jest już tak sprawna jak przed laty, a niektórzy, ze względu na lepsze warunki ekonomiczne, wrócili do kraju. Mimo to usłyszałam miłe ,,welcome to usa" od pani obsługującej stoisko polskiej szkoły w Portland.

Kramiki oferowały szeroką gamę polskich słodyczy, wypieków, przetworów i różnych pamiątek z orzełkiem. W Grandpa’s Cafe ze ścian spoglądał marszałek Piłsudski, w bibliotece starsza kobieta opowiadała o wojennych losach, a w świetlicy zainteresowani przyglądali się slajdom z polskimi zabytkami.

Deszczowa pogoda nie zniechęciła organizatórów do rozpoczęcia, jednak w języku angielskim, konkursu polka dance. Dziewczynki w ludowych sukienkach ochoczo podskakiwały do muzyki na żywo. 

Niedawno przeczytałam książkę aktorki Dagmary Dominczyk.  Główna bohaterka ,,The Lullaby of Polish Girls'' , podobnie jak autorka, wyjeżdża z rodzicami (ojciec, działacz Solidarności po internowaniu jest zmuszony d0 emigracji politycznej) nie do końca odnajduje się w amerykańskich realiach. 

Nakreślony portret Polaków, zarówno mieszkających w kraju jak i w Stanach, jest moim zdaniem dość pesymistyczny, ale nie brakuje w nim wielu trafnych opisów polskiej rzeczywistości oraz sentymentu do rodzinnych stron.

Bardzo lubię opowiadać Amerykanom jak Polska zmieniła się przez ostatnie lata. Wietnamkom, pracującym w salonie kosmetycznym spodobało się, kiedy dowiedziały się, iż w Warszawie mieszka tak dużo ich rodaków.  W codziennych sytuacjach bardzo często słyszę o polskich korzeniach rozmówców. Większość w Polsce nie była, ale prawie wszyscy chcieliby pewnego dnia zwiedzić miasta i miasteczka swoich dziadków. Niestety nie wszystkie te miejsca można już odnaleźć, dlatego wydaje mi się, że dla wielu Amerykanów polskiego pochodzenia, w tym może też uczestników festiwalu, polskość to tęsknota za czymś nie do końca określonym, ale jednak bardzo ważnym elementem mieszanego dziedzictwa kulturowego.

W nadchodzące, przypominające polskie jesienne dni, planuję wycieczkę do rosyjskiego deli, w którym sprzedawane są polskie produkty jak np. zamojski ser żółty. Dzisiaj zamierzam przygotować, na amerykańskim bulionie, zupę jarzynówkę. Może skorzystam też z odłożonych zapasów  wiśniowego kisielu. No i niedługo w Seattle zaczyna się też Polish Film Festival:)

H.xx


                                        



środa, 18 września 2013

Cheesburger Paradise

18 września Ameryka obchodzi Narodowy Dzień Cheeseburgera. Pokusa bułki z wołowiną przeplatanej ogórkiem typu pickles, sałatą i pomidorem czyha tutaj na każdym kroku.  Restauracje drive-in są bardzo popularne, i inaczej niż w Polsce nie należą w więkoszości do McDonald's, a do wielu sieciówek typu fast-food.

Legenda głosi, iż narodziny cheesburgera wiążą się z miejscowością Pasadena, w stanie Kalifornia (hamburger powstał trochę wcześniej w Teksasie) i sięgają lat dwudziestych ubiegłego stulecia. Bezdomny klient restauracji Lionela Sternbergera poprosił o dodanie plasterka sera do swojej bułki z mięsem. Szef kuchni prośbę spełnił, a później wpisał do menu nowy styl kanapki na stałe.

Muszę przyznać, iż w przeciągu paru tygodni, spróbowałam już co najmniej 4 różnych burgerów, choć staram sie zamawiać opcję bez sera i unikać dodatkowych pyszności serwowanych do dań. W lokalu Launch Box Laboratory w stanie Waszyngton miły kelner (oraz były trener amerykańskiego futbolu w Szwecji) oznajmił nam, iż w karcie znajdziemy jedne z dziesięciu najlepszych shake'ów w USA. Podobnie w hawajskiej restauracji Cheesburger in Paradise, do  każdego zamówienia dodawana jest solidna porcja m.in. chilli- serowo frytek.

Według mnie, jeden ze smaczniejszych burgerów pochodził jednak nie z lepszej restauracji, a z sieciówki Wendy's. Jest ona znana ze swoich kwadratowych, a nie okrągłych kształtów wołowiny podowanej w burgerze. Dla smakoszy, Wendy's proponuje nowy hit : Pretzel Bacon Cheesburger.

Parę dni temu trafiłam na program telewizyjny Burger Land, w którym koneser dziedziny George Motz objeżdża Stany w poszukiwaniu najsmaczniejszego burgera. W jednym z wywiadów stwierdza, iż hamburger jest tak popularny, ponieważ jest prawdziwie amerykańskim daniem, a jego konsumpcja napawa Amerykanów uczuciem dumy. Hamburger jest też daniem wolności- został stworzony, by móc szybko i swobodnie przegryźć coś stojąc w korku.

Nota bene szybka żywność jest jednym z największych sektorów gospodarki Stanów Zjednoczonych. Codziennie obsługuje ok. 50 milionów klientów, zatrudnia 4 miliony osób, a jej roczne przychodzy są porównywalne do 1/3 polskiego PKB. Ostatnio często słychać o postulatach podwyższenia płacy minimalnej dla powiększającej się rzeszy pracowników sieciówek fast- foodu.

Mam nadzieję, że znajdziecie dzisiaj w swoim menu miejsce na cheesburgerową przyjemność.  Dołączam mały przegląd moich amerykańskich kulinarnych eksperymentów. Say happy cheese- burger day:) 

                                              





H.xx

wtorek, 10 września 2013

Crop marks

Jak myślisz ile jest dzisiaj stopni?- zapytał mnie ostatnio na pasach nieznajomy przechodzień. 
Wydaje mi się, że jest około osiemdziesięciu- odpowiedziałam wyczekując reakcji. Jak miło było usłyszeć, że według tego przypadkowego rozmówcy było o 5 stopni więcej. Nie pomyliłam się bardzo, mogę mieć choć małą nadzieję, że pewnego dnia rozszyfruję amerykański system miar.

Oprócz szybszego przeliczenia stopni Celsjusza na skalę Farenheita, pozostają mi jeszcze cale, mile, stopy i funty. 
Całe szczęście na opakowaniach produktów żywnościowych, obok znaczków oz (uncja) i lb (funt) znajdziemy też gramy i kilogramy.

Teoretycznie Amerykanie przeszli na obowiązujący system metryczny SI już 1866r. Niemniej jednak, w praktyce nadal wszędzie spotykanie są tzw. jednostki imperialne. Znane jest tu powiedzenie, że miara stopy to miara stopy królewskiej, podobnie cal to nic innego jak duży królewski palec u nogi.

Wydaje mi się, że Amerykanie nieprędko jeszcze przestawią się na system metrów i litrów. W sieci znalazłam zabawnego mema przedstawiający kotka w za małej dla niego szklanej kuwetce. U dołu napis: do licha z system metrycznym, zamówienie w centymetrach wydawoło się takie duże! (jedna stopa to ok. 30 cm).

Z kolei parę dni temu, nie udało mi się poprawnie wydrukować zaproszeń śłubnych, zaprojektowanych przez moją siostrę w Polsce.  
Prawdopodobnie obsługa (może tylko tego sklepu) niezrozumiała istoty crop marks, lokalizujących miejsce odcięcia obrazu. Wcześniej niezbędny był także research o obowiązujących tu innych standardach kopert. 

Na szczęscie po interwencji technicznej Narzeczonego, za drugim razem z drukarki wyskoczyły już poprawnie sformatowane jasne kartki z czerwono- żółtym wzorkiem. Dzisiaj Dean instruował mnie poprzez Skype (łączenie z Nowej Zelandii), jak działa amerykański otwieracz do puszek.

Inne oznaczniki widzimy też na ulicy, które najczęściej są kolejnymi przecznicami, dodatkowo oznaczonymi odpowiednim położeniem geograficznym. Nasza ulica to 112 aleja rejonu północno-wschodniego (112th Ave NE).

Dodam jeszcze, że na autostradach bardzo rzadko odległość podawana jest w kilometrach, o czym na pewno będę musiała pamiętać podczas nauki jazdy samochodu z automatyczną skrzynią biegu. Na szczęście w Stanach istnieje ruch prawostronny:)
             

                   
H.xx

wtorek, 3 września 2013

Ladies' night   

Zostałam zaproszona nladies' night. Atrakcją tym razem nie będą ani kręgle, ani kino, ani nawet wyjście na drinka. Mamy wybrać się na ćwiczenia ze strzelania. 

Nigdy wcześniej nie miałam broni w ręce. Pamiętam jak dawno temu moim rodzicom bardzo nie spodobało się, jak tymczasowo i zupełnie przypadkiem wpadłam w posiadanie strzelby. Oczywiście była to atrapa, ale jednak nie miała służyć grze w klocki lego, ani nie była też elementem dekoracji domku dla lalek.


Jestem ciekawa jak potoczy się wieczór w amerykańskim gronie, ale też nie do końca rozumiem tak praktycznego podejścia wielu Amerykanów do korzystania z broni. 
Na ulicach Bellevue jest bardzo bezpiecznie, do tej pory nie widziałam żadnej sytuacji wymagającej wezwania policji.  

Podczas naszej ostatniej wycieczki do Oregonu, popijąc na mrożoną kawę w Starbucksie, stojący naprzeciwko nas chłopak spokojnie dosypywał cukier do swojego napoju. 


Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż u jego paska zauważyłam przypięty mały pistolet. Choć szybko zrobiłam zdjęcie, to szczerze mówiąc poczułam się, po raz pierwszy odkąd jestem w Stanach, dosyć nieswojo. 

Swoją drogą może czytaliście ostatnio o bojkocie właśnie Starbucksa, do którego nawoływała organizacja powstała po tegorocznej tragedii w Newtown. 
Grupa Moms Demand Action for Gun Sense in America domagała się od tej znanej sieciówki, aby wprowadziła zakaz wnoszenia broni na teren swoich lokali (ostatnio jedna z klientek została postrzelona niechcący w nogę- koleżance przypadkiem odpaliła broń w torebce). Ograniczenie miałoby dotyczyć szczególnie  tzw. open carry states,w których noszenie broni w miejscach publicznych bez specjalnego pozwolenia jest dozwolone (takich stanów jest większość).  

W Stanach istnieją tzw. gun free zones, którymi są npszkoły, kina. Strefy wolne od broni dla sektora biznesu wprowadził niedawno burmistrz bliskiego nam Seattle. Na stronie akcji znalazłam listę kilkudziesięciu przedsiębiorstw, które dzielnie zgodziły się na ban wnoszenia broni. Choć, wyniki sondażu przeprowadzonego w stanie Waszyngton świadczą o wysokim poparciu restrykcji posiadania broni przez jego mieszkańców, to w komentarzach na forach internetowych nie brakuje krytycznych opinii:  jeśli zobaczę naklejkę oznaczającą, że miejsce do którego wchodzę jest strefą wolną od broni, nic tam po mnie. Dlaczego moja rodzina miałaby być przebywać w zupełnie niechronionym miejscu?

H.