piątek, 22 listopada 2013

California Love

Wspomienia z ostatnich tygodni ułożyłam w moją szczęśliwą kalifornijską siódemkę:

* 10 listopada odbył się nasz Big Day. Ceremonia miała 
świecki charakter, ale zgodnie z naszą prośbą, oficjant odczytał fragment Hymnu o Miłości. Świadkowie, druhny i urocza flower girl spisali się na medal. Zabawa trwała do późnego wieczoru, a na pamiątkę każdy otrzymał od pary młodej favour box. Pudełeczka były wypełnione lukrowanymi migdałami i folkowym magnesem, dowiezionym prosto z Polski przez moją siostrę. Krojenie tortu, slideshow- niespodzianka dla gości oraz rzucanie bukietu do utworu Single Ladies na długo pozostaną mi w pamięci.

*Koniecznie chcieliśmy pokazać naszym gościom Misję San Juana Capistrano. To przepiękne miejsce, założone przez hiszpańskich franciszkanów w XVIII wieku, słynie z ,,cudu jaskółek’’. Każdego roku przylatują one bowiem z Argentyny   dokładnie w dzień św. Józefa, wypadający w połowie marca. W listopadzie jaskółkom w Kalifornii za zimno, dlatego zobaczyliśmy tylko ich gniazda. Na szczęście mistyczna kaplica, wyjątkowo wysokie i cienkie palmy oraz zadbane ogrody czekają na turystów przez cały rok.

*Newport Beach, w którym stacjonowaliśmy to spokojne, nieduże miasto, słynące ze swojej pięknej, szerokiej i bardzo czystej plaży (spożywanie alkoholu jest na niej zabronione). Jeden z dzielnych gości wykąpał się nawet w zimnym oceanie. Wycieczki rowerowe, barbeque u teścia przy zachodzie słońca (obowiązkowo hamburgery i hotdogi), 
rehearsal dinner w japońskiej restauracji  typu szwedzki 
bufet - takie organizowaliśmy sobie lokalne atrakcje.

*W Kalifornii trudno nie skusić się na solidny shopping. Wydaje mi się, że większość sklepów w tym pięknym stanie jest większa niż gdzie indziej. Szukając ubrań zastępczych dla części polskiej ekipy, bo bagaż początkowo przepadł w transporcie, trafiliśmy na wieloopiętrowy oddział sieciówki Forever 21. Obfity wybór i znaczne przeceny od razu poprawiły wszystkim humor. Trudno dziwić się, że podobno turyści przyjeżdżają do Kalifornii tylko na zakupy, by później kontynuować je jeszcze w Las Vegas. 

* Trochę kultury. Czasu nie było dużo, ale udało się nam zobaczyć Getty Villa (i co niektórym Muzeum Hollywoodu), ufundowaną w ubiegłym wieku przez potentata ropy naftowej.   Po obejrzeniu eksponatów sztuki starożytnej oraz po obejściu imponującego odkrytego basenu, udaliśmy się na drinka na pięknej Santa Monica Promenade. Innym punktem programu kulturalnego był film ,,Czas na miłość’’ w niezwykle eleganckim kinie, w którym kelnerzy donoszą napoje i przekąski na salę projekcyjną. .

*Happy Birthday Martha- taki ruchomy napis widniał na ekranach z punktacją gry w kręgle, na które wybraliśmy się w urodziny mojej Mamy. Zabawa była wyśmienita, a w ramach poprawin przegryzaliśmy pozostałości tortu weselnego oraz smakowitą pizzę. Dean uzyskał wyższą notę niż grająca w tym samym czasie lokalna liga amatorów tej rozrywki. #proudwifemoment

* Na koniec jeszcze raz o ślubie. Jak na tradycję przystało, mój Tata zabrał głos w trakcie kolejki toastów wznoszonych przez członków obu rodzin nowożeńców. Nawiązał do poezji Herberta - ,,be faithfull and go'', bądź wierny, idź do wiersza amerykańskiego poety Walta Whitmana ,,The Song of the Open Road''. Nasza pierwsza dwutygodniowa wspólna kalifornijska  droga dobiegła końca, ale jestem pewna, że kolejne będą, i dla Was drodzy czytelnicym, równie wspaniałe:) 

H.xx



     

sobota, 2 listopada 2013

Belle- vue

Zanim przywitamy naszych wspaniałych weselnych gości w Kalifornii, parę słów naszych okolicach.  Jeden z kandydatów startujących w aktualnych wyborach do rady miasta określił Bellevue  jako ,,piękną, różnorodną  world –class community.’’
Mieszka tu ok. 130 tys osób, a wśród nich około jedna trzecia to Azjaci. Często słyszę też język rosyjski. Bellevue jest piątą największą aglomeracją stanu Waszyngton.  Co ciekawe, kiedy Bellevue doczekało się zaledwie w 1953r. statusu miasta, jego społeczność liczyła ok. 6 tys. osób.  Znajdujący się w Downtown apartamentowiec Elements, w którym mieszkamy na co dzień,  to amerykańska- wielonarodowa społeczność studentów oraz  ,,białych- kołnierzyków” (jednym z największych pracodawców Bellevue i okolic  jest Microsoft). Mieszczą się w nim salony fryzjerskie i kosmetyczne,a  na parterze w porze lunczu lokatorzy wybierają się do smakowitej French Bakery. Na Halloween, rozdawaliśmy, uroczo przebranym dzieciom sąsiadów cukierki i orzeszki.
Pionierskie początki, tego większego miasta powiatu King County, tworzyli osadnicy, którzy tak jak w całej Ameryce, w ramach zasiedlenia surowych terenów, otrzymywali od państwa na użytek ziemię. Naszą rekompensatą za zmianę adresu zamieszkania było sześć darmowych biletów transportu publicznego.
Wieżowce w centrum, oraz otaczające je w pobliżu mniejsze oraz imponujące rozmiarem domki rodzinne, różnią się nie do poznania od starych fotografii kronik Belllevue.  Co ciekawe, rozwój Bellevue przyspieszyły potyczki z Indianami, które doprowadziły mieszkańców Seattle do eksploracji nieznanych terenów. 
Piękne widoki gór Kaskadowych (w pewnym miejscu przypominają mi z daleka Giewont), niski odsetek incydentów kryminalnych oraz dobry poziom sektor zdrowia i edukacji szkolnej,  przyciągają wciąż nowych osiedleńców.  Te wszystkie atuty musiały złożyć się na wysoką pozycję, jaką zajęło Bellevue w ankiecie portalu Livability.com spośród mniejszych miast Stanów Zjednoczonych.
Trudno porównać Bellevue do znanych mi miast europejskich.  W pewnym sensie, prawdopodobnie ze względa na mieszankę kulturową jego mieszkańców, przypomina mi przedmieścia Londynu i Kopenhagi. Ludzie są tu bardzo uprzejmi, pomocni, a także chętnie słuchają ciekawostek o Europie. 
W wolnym chodzimy do kina, na kręgle, na fitness lub na zakupy do swoistego centrum -  galerii handlowej Lincoln Square.  Innymi atrakcjami są Bellevue Arts Museum oraz ku mojej uciesze, wiele restauracji sushi.  W pobliżu mieszczą się także pola golfowe (o golfie szykuję już kolejny wpis), oraz japoński ogród botaniczny. W Downtown znajduje się także kościół o intrygującej nazwie Mars Hill, a także zgromadzenia wielu denominacji religii chrześćijańskiej.
Z publikacji bibliteki publicznej dowiedziałam się, że swoją nazwę Bellevue zawdzięcza komitetowi, który pod koniec XIX wieku, ze względu na piękne widoki, zdecydował się nazwać tak pierwszą założoną tu pocztę.  Ta również zmieniła się, na przestrzeni lat, nie do poznania, ale której pochodzenie wciąż przypomina o urokach i mam nadzieję pięknych perspektywach jego mieszkańców.
                                               


H.xx