wtorek, 21 lipca 2015


Drodzy czytelnicy, 

Dzięki za odwiedzanie przez ostatnie dwa lata w tym miejscu. Postanowiłam odświeżyć mojego bloga. Zapraszam teraz na nową stronę:

http://www.helenawills.com.


Hope you will like it!:) 

Helena

                   
                                         

Seattle 2014
                       

                                             


niedziela, 5 lipca 2015

#LeadonLeave czyli parę słów o urlopie macierzyńskim w USA.

Nasza Róża skończyła już 7 tydzień życia. Jest uroczą dziewczynką, nie sprawiającą (odpukać!) większych problemów. W nocy przesypia już czasem nawet pięć godzin ciurkiem, i to we własnym łóżeczku:). Cieszę się, że mogę poświęcać jej dużo czasu, nie myśląc o tym, kiedy kończyłby mi się urlop macierzyński. 

Jako working mum w Stanach musiałabym już teraz szukać niani. A to dlatego, że w USA rodzice nie mają prawnie gwarantowanego i płatnego dłuższego urlopu opiekuńczego. 

Amerykanki mają bowiem gwarantowany 12- tygodniowy bezpłatny urlop opiekuńczy w ramach FMLA (Family Medical Leave Act), ale wcześniej muszą być zatrudnione na pełnym etacie przez co najmniej rok, a firma, dla której pracują musi mieć minimum 50 pracowników. 

Tylko kilka stanów, w tym Kalifornia, wprowadziło kilkutygodniowy płatny (ale i tak nie w 100%) urlop opiekuńczy. To wciąż daleko do standardów europejskich.Pracodawcy mogą oczywiście oferować korzystne formy opieki nad dziećmi. Dla przykładu: Facebook daje 17 tygodni  płatnego urlopu ojcom i matkom, a również  parom tej samej płci. *

Jednak według Urzędu Statystycznego, w sektorze prywatnym tylko 11 %, a w sektorze publicznym - 16 % pracowników ma dostęp do płatnego rodzinnego urlopu. Dlatego też wiele kobiet albo nie bierze dłuższego urlopu, albo rezygnuje na jakiś czas z pracy zawodowej (jeśli może sobie na to pozwolić). 

Zawsze mnie to zastanawiało, jak mała jest w USA presja zainteresowanych na wprowadzenie zmian. Mówią o nich takie kobiety biznesu, jak Sheryl Sandberg (w zeszłym roku pisałam o książce Lean Inn) czy Susan Wojcicki. Jednak wydaje mi się, że wciąż nie jest to temat popularny. Może Amerykanki nie potrzebują takiego luksusu? W końcu amerykański wskaźnik dzietności nie jest znacznie mniejszy od krajów socjalnej Europy, a spełnienie zawodowe jest równie ważne. 

Na stronie Departamentu (Ministerstwa) Pracy znalazłam ciekawą kampanię #LeadonLeave, krytykującą status quo i nawołującą do wprowadzenia koniecznych zmian. Są filmiki pokazujące trudne pierwsze miesiące working mums oraz artykuły przekonujące, iż płatny urlop macierzyński ma pozytywne skutki dla biznesu. Ten ostatni aspekt (ktoś przecież musi zapłacić za płatne urlopy) wydaje się kluczowy. 

Przykład Kalifornii pokazuje jednak, że biznes nie upada, a mamy, które korzystają z urlopu, utrzymały lub nawet zwiększyły swoje dotychczasowe wynagrodzenie. Na szczeblu politycznym o konieczności wprowadzenia płatnego urlopu mówił w tym roku w orędziu o stanie państwa (State of the Union) Barack Obama. 

Z aktualnych kandydatów prezydenckich na razie o urlopie oraz o polepszeniu dostępu do przedszkoli mówi najczęściej Hillary Clinton. Mimo iż większość kobiet, zarówno popierających Demokratów, jak i Republikanów, opowiada się za wprowadzeniem płatnego urlopu macierzyńskiego, to wydaje mi się, iż sprawa ta jest decydującą wyborczą kartą przetargową. 
I to pomimo, że kobiety w wyborach  2o12 głosowały częściej niż mężczyźni.

A ja sama wracam do zmieniania pieluszek i karmienia Róży, dołączając do rzeszy American stay-at-homes Mums:) Zobaczcie spot wyborczy Hilary Clinton na Dzień Matki: 



Family time and..
Bonding time:)
#LeadonLeave

Do poczytania:

http://www.newyorker.com/news/daily-comment/paid-family-leave-obama-work

http://www.bloomberg.com/news/features/2015-01-28/maternity-leave-u-s-policies-still-fail-workers

http://www.theatlantic.com/sexes/archive/2013/04/why-43-of-women-with-children-leave-their-jobs-and-how-to-get-them-back/275134/

http://www.newrepublic.com/article/121765/john-oliver-hillary-clinton-push-paid-maternity-leave- zobaczcie koniecznie filmik programu Johna Oliviera!

Do obejrzenia:

http://www.pbs.org/newshour/bb/u-s-support-paid-family-leave-one-pay/

https://www.youtube.com/watch?v=9bDdaO6AINo  - z kampanii #LeadonLeave

                       
 *po naciśnięciu ukaże się źródło.     

                                  Click for the English version                   

piątek, 19 czerwca 2015

Open House 

Od dwóch tygodni są z nami moi rodzice. Wydają się bardzo zadowoleni z nowej roli - Dziadków. Pogoda na spacerki z wnuczką dopisuje, Mama gotuje nam pyszne obiadki (był już m.in. chłodnik, pierogi ruskie - z polskiej mąki i twarogu i wspaniała pomidorówka), a Tata pomaga nawet w prasowaniu. W weekendy zaś rodzice towarzyszą nam w... zwiedzaniu domów otwartych. 

W soboty i niedziele w San Francisco zainteresowani kupnem nieruchomości mogą zwiedzać, bez umówienia wcześniejszej wizyty , Open Houses: domy wystawione na sprzedaż. Zauważyłam, że kiedy kobiety- agentki nieruchomości organizują te otwarte  domy, to zazwyczaj serwowane są drobne przekąski. Ostatnio otwierany był nawet szampan:)

Własnego gniazdka szukamy już od dwóch miesięcy i nie jest to najłatwiejsze zadanie.  

Każde miejsce analizujemy pod kątem m.in. bliskości do pracy (jeśli jest dość daleko, to jak długo trzeba jechać komunikacją miejską), bliskości do parków, najlepiej z piaskownicą:), sklepów, większych ulic, czy można nazwać sąsiedztwo family friendly, poziomu pobliskich szkół, czy jest chociaż malutki ogródek lub balkonik (w końcu mieszkamy w ciepłej Kalifornii..), obecności centralnego ogrzewania  (w mieście wieczorami robi się całkiem zimno), czy jest drewniana podłoga czy wykładzina  (często tu spotykana...), własne miejsce parkingowe, jak bardzo stroma jest ulica, przy której mielibyśmy mieszkać, czy do domku trzeba wczołgać się po stromych schodach (teraz używamy codziennie wózeczka..)- które są w San Francisco bardzo popularne. Aha, nie wszystkie mieszkania mają możliwość wstawienia pralki.     

No i oczywiście cena. Właściwie, żeby zakupić przyzwoite dwu-pokojowe mieszkanie, z normalnego rozmiaru łazienką, trzeba wyłożyć minimum milion dolarów! Pewnie dlatego podczas house tours obecni są czasem morgage brokers, chętnych do obliczenia korzystnych rat kredytowych.

Nieruchomości są sprzedawane zazwyczaj po dużo wyższej cenie i w wyniku bidding war. Wygrywa ten, kto zaoferuje najlepszą cenę kupna. Nie jest łatwo. Słyszałam historie o zagranicznych inwestorach, przebijący solidnie oferty mieszkańców San Francisco. Ci ostatni zazwyczaj nie płacą gotówką, a biorą pożyczkę. 

Widzieliśmy już wiele mieszkań. Mimo, iż niektóre były naprawdę bardzo ładne, to jak dotąd nic nam do końca nie pasowało.  A nie wydaje mi się, że jesteśmy bardzo wybredni. 

Zaletą szukania mieszkania jest poznawanie dzielnic i nierzadko uroczych uliczek San Francisco. W weekend udajemy się jednak poza miasto- do Berkeley.  Może tam będziemy mieć więcej szczęścia:) 

Jedno z mieszkań:

http://sfarmls.rapmls.com/scripts/mgrqispi.dll?APPNAME=Sanfrancisco&PRGNAME=MLSPictureDescriptions&ARGUMENTS=-N133124321,-N433545,-AE

                                                   


                                          English Version

środa, 3 czerwca 2015

Dzień dobry Baby! 

Prawie trzy tygodnie temu udałam się na wieczorne zajęcia z prenatal yogi, a już kilka godzin później, trochę niespodziewanie, zostałam przyjęta na amerykańską porodówkę uniwersyteckiego szpitala UCSF w Mission Bay. Kilkanaście godzin później na świat przyszła nasza śliczna córeczka Róża. 

Profesjonalny zespół pielegniarek, położnych i anestezjologów bardzo pomógł mi w tym bardzo intensywnym, ale też niesamowitym doświadczeniu. 
Pod sam koniec towarzyszyła nam spora grupa osób (same kobiety), ale i tak atmosfera była intymna i przyjazna. 

Dean oczywiście był ze mną cały czas, mógł również zostać na noc na oddziale postpartum, w którym spędzilśmy przepisowo dwie doby. Szczerze mówiąc to mogłabym zostać na nim jeszcze trochę dłużej. Pojedynczy pokój, piękny widok z okna, trzy indywidualnie wybierane posiłki dziennie, troskliwe pielęgniarki do pomocy przy noworodku -  tak można rodzić!

Róża i ja mogłyśmy jednak zostać wypisane ze szpitalach po 2 dobach. Przed opuszczeniem szpitala musieliśmy zameldować o umówionej wizycie u pediatry oraz pokazać nasz fotelik do samochodu. Mała ciekawostka: W Kalifornii muszą go pokazać nawet Ci rodzice, którzy nie posiadają samochodu. 

Przed opuszczeniem szpitala zostaliśmy jeszcze miło zaskoczeni, iż możemy liczyć na jedną domow
ą wizytę lekarską. Do tego jej koszty pokryło nasze ubezpieczenie.

Teraz dostosujemy sie do nowego trybu życia (to nie żart z liczbą zmienianych dziennie pieluszek..), a także czekamy na przylot moich rodziców. Czas aby Różka słuchała więcej języka polskiego:) 

                            
Śniadanie do łóżk
Szpital oferował również usługi profesjonalnego fotografa.
Lovin' the stroller
Nap time
Daddy time:)


wtorek, 5 maja 2015

Happy Poland's National Day!

4 maja w City Hall w San Francisco na balkonie została uroczyście odsłonięta polska flaga. Bardzo miło było uczestniczyć w tym spotkaniu, zorganizowanym przez władze miasta San Francisco oraz San Francisco-Krakow Sister City Comittee. 

Świętować Polski Dzień przyleciał również Konsul RP z Los Angeles. W swoim przemówieniu przypomniał o 
ważnych datach majowych w polskim kalendarzu m.in. 0 Konstycji RP, wstąpieniu Polski do UE, a także o obchodzonym 2 maja dniu Polonii. 

Był również toast urodzinowy po polsku dla mera San Francisco Eda Lee. Zebrani goście wielokrotnie zapraszali Go do pięknego Krakowa. Nota Bene Lee jest pierwszym Amerykaninem pochodzenia azjatyckiego wybranym w wyborach na to ważne stanowisko. 

Elegancki gabinet urzędniczy - International Room, w którym miało miejsce małe przyjęcie od razu przypomniał mi o latach, kiedy pracowałam w Warszawie. 

Choć nie raz chciałabym wrócić do tamtego czasu, to wiem, że już niedługo czekają mnie równie ważne wyzwania:) 

Smakowite butter-cookies przygotowane specjalnie na okazję.
Z merem San Francisco:)
 Piękne wnętrza City Hall
Strike a pose in City Hall:)
Na zdrowie!


Click for the English version

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Czekamy

Już pod koniec przyszłego miesiąca na świecie ma pojawić się nasz maluszek. Wyprawka już przygotowana, zajęcia szpitalne już prawie skończone. Na jednych z nich, oglądając filmiki z porodów, nieźle się popłakałam...Zostało nam jeszcze kilka tygodni na relaks i dopięcie ostatnich spraw. Ostatnio np. zastanawialiśmy, czy będzie nam potrzebna doula. Panie te pomagają w rodzeniu, m.in. poprzez masowanie kręgosłupa, a także pośrednicząc między rodzicami a personelem medycznym. Zdecydowaliśmy, że musimy dać radę sami. 

W ostatnią niedzielę postanowiliśmy udać się na polską mszę do Kościoła Narodzenia Pańskiego. Interesujące, iż Nativity Church został zamknięty w połowie lat 90-tych i dopiero dwuletnie modlitwy parafian pod pustym budynkiem przekonały biskupa San Francisco, by jednak otworzyć  świątynię ponownie dla wiernych. Nie tylko tych z Polski, ale też ze Słowenii i Chorwacji. 

Msza była odprawiona gładko i w miłej atmosferze. Mieliśmy nawet okazję uczestniczyć w chrzcinach lokalnej parafianki. W trakcie ogłoszeń duszpasterskich ksiądz zaprosił wszystkich na ciastko i kawę do kościelnej świetlicy. Miło było porozmawiać po polsku, nawiązać nowe znajomości i popatrzeć na szalejące dzieciaki. 

Druga część dnia minęła nam równie przyjemnie. Francuska La Boulange w ogromnej galerii handlowej Westfield Center ponownie spełniła nasze kulinarne oczekiwania. Zaraz po posiłku udaliśmy się do kina na Women in Gold pokazujący wytrwałą walkę o odzyskanie dzieł sztuki, skradzionych w Wiedniu bogatej żydowskiej rodzinie podczas II Wojny Światowej.

Po wzruszającym filmie wjechaliśmy na ostatnie piętro, aby oglądnąć inną wersję naszego wózeczka- tym razem przystosowaną do podróży. No i uznaliśmy, że już nic więcej nie jest nam potrzebne! No może coś się jednak jeszcze się nam przyda...

Po powrocie do domu Dean przyrządził pyszną kolację: m.in sałatkę z tuńczykiem, majonezem i awokado oraz smażone bakłażany i gnocchi z sosem pomidorowym.

Przed nami kolejny ,,czekający’’ tydzień. Czeka na nas przede wszystkim wizyta kontrolna u lekarza oraz hospital tour. Sama chodzę jeszcze na zajęcia z obsługi programów zarządzających obsługą i rekrutowaniem nowych pracowników. Ale to naturalnie już nie w szpitalu. 

No i na szczęście mam również w planach zajęcia z prenatal yoga. Obym zmieściła się jeszcze w sportowe ciuszki:) 


H.xx
               
English version
www.dziendobryusaen.blogspot.com                                  

niedziela, 5 kwietnia 2015


                 Wesołych i smakowitych Świąt Wielkanocnych! 

Życzenia składam z uroczego miasteczka Pacific Grove, położonego nad samym Pacyfikiem i około dwie godziny drogi od San Francisco. Nie ma tu takiego wielkanocnego klimatu jak w bawarskim Leavenworth (zobaczcie mój wpis z zeszłego roku), ale i tak bardzo nam się tu podoba. Wczoraj tylko bardzo wiało, za to zachód słońca był awesome! 

W pobliżu znajdują się popularne plaże Carmel i miasteczko Monterey, które zwiedziliśmy już dwa lata temu.
Na dzisiejszym niedzielnym śniadaniu nie było gotowanych jajeczek ani szynki, ale był za to jajeczny quiche. Zjedliśmy również, przygotowaną przez nas wcześniej, sałatkę jarzynową z przepisu mojej Mamy.

Nasz świąteczny weekend jest dla nas również Babymoon czyli ostatnim wyjazdem- wypoczynkiem przed narodzinami maluszka. 
Wczoraj wieczorem zaczęliśmy film Babies, pokazujący jak różne i podobne na świecie są pierwsze miesiące noworodków. Przypadkiem w dokumencie jest nawet rodzinka z San Francisco. 

Jutro może udamy się na lokalny Farmer's Market . Może tam znajdziemy więcej pisanek i lukrowanych baranków:)

Happy Easter!
                               

               
H.xx                        
                                                Click for the English version

środa, 18 marca 2015

Baby Brain

- Będziesz świetną mamą - powiedziała mi w zeszłym tygodniu baristka w Starbucksie. 
- Tak myślisz?- zapytałam.
-Tak, bo jak zapytałam się czy to Twoje pierwsze dziecko to się uśmiechnęłaś!

Takie słowa znaczą wiele dla osoby, która niedługo będzie odpowiedzialna za małą istotkę. Tymczasem, jesteśmy w okresie intensywnych przygotować do nadchodzących zmian:

*Mniej więcej raz na tydzień wciąż chodzę na yogę. Bardzo mi pomaga psychicznie i fizycznie.Nie ma to jak ułożyć się do pre-natal savasany po godzinnym rozciąganiu. Instruktorki zwracają też dużo uwagi na pracę naszego oddechu. Co tydzień chodzę również popływać w pobliskim basenie.

*Wizyty u lekarza przebiegają bez problemów, a nasze wyniki nie odbiegają od normy. W każdej chwili mogę wysłać wiadomość do mojego oddziału np. w sprawie puchnących rąk i szybko otrzymać profesjonalną i miłą odpowiedź. 

*Podczas ostatniej wizyty otrzymałam zlecenie na zamówienie elektrycznej pompy do pokarmu. Co ciekawe, zmiany wprowadzone przez Affordable Care Act nałożyły obowiązek uznania ich kosztów przez ubezpieczalnie. Przesyłka już do mnie dotarła. Na szczęście jest do niej dołączona instrukcja obsługi. 

*Ponieważ maluszek już nieźle urósł - to już 7 miesiąc- właściwie od jakiegoś czasu mieszczę się tylko w ubrania w powiększonych rozmiarach lub z działu Maternity. Póki jeszcze mam siły, zaopatrzyłam się w zapasy, które mam nadzieję wystarczą mi już do maja:)

* Muszę w końcu doczytać specjalistyczne lektury. Niestety nie idzie mi na razie najlepiej. Może to wina syndromu Baby Brain. Nie mogę się za bardzo skupić i wolę się nie denerwować na zapas. Mam nadzieję, że z pomocą przyjdą mi  szpitalne zajęcia Great Expectations. Zaczynamy właśnie od opieki nad noworodkiem. 

* Dzięki aplikacjom w telefonie, otrzymuję za to dzienną porcję informacji o rozwoju dziecka. Dzisiaj dowiedziałam się, że maluszek ma już prawie 16 cali, a ja mogę co raz częściej popadać zmiany w nastroju..Biedny Dean…

* Musieliśmy też sami wybrać wcześniej pediatrę. W Stanach to szpital umawia pierwszą wizytę u wskazanego przez rodziców specjalisty. Nie obowiązuje tu również europejski standard odwiedzania przez położną noworodka już po wypisaniu ze szpitala. 

*Oczywiście najwięcej czasu zajmuje nam skompilowanie pozycji pierwszej wyprawki. Po wielu konsultacjach oraz rozwiązaniu dylematów tj. czy aby na pewno jest nam potrzebny mebelek z przewijakiem udało nam się skutecznie zamówić na Amazonie większość pozycji. Już pod koniec tygodnia powinny pojawić się u nas wózeczek, łóżeczko, wanienka i szereg innych niezbędnych Baby gadżetów. 

* Wciąż czekamy na pieluszki- próbki serwisu Tiny Tots. Jeśli się nam spodobają, to za niedużą sumę będziemy mogli liczyć na cotygodniową dostawę nowych, czystych pieluszek. #makelifeeasier:)

W przyszłą niedzielę szykujemy imprezkę urodzinową Deana oraz mój mini Baby Shower. Natomiast święta Wielkanocne chcemy połączyć z Babymoon…Już niedługo więcej na blogu. A ja wracam teraz do układania swoich i Baby ubranek.

                                         



                     
                                  Click for the English version

H.xx
Bay Bridge

Niedaleko naszego kondominium znajduje się port San Francisco oraz wspaniałe Embarcadero- ulica nad samą zatoką. Ten długa promenada prowadzi pod niesamowitym mostem Bay Bridge, łączącym San Francisco z pobliskim Oakland. Został otwarty w latach trzydziestych XX wieku, w tym samym czasie co Golden Gate Bridge. Projekt konstrukcji nadzorował wybitny inżynier Rudolf Modrzejewski, syn Heleny Modrzejewskiej. 

Most ma dwa poziomy i jak możecie się domyślać bardzo ułatwia życie tutejszym mieszkańcom. Niestety nie ułatwia pracy dzisiejszym ekspertom. Stara konstrukcja wymagała, szczególnie po trzęsieniu ziemi w 1989 roku, dobudowy i wciąż wymaga niekończących się renowacji.


Na święta Bożego Narodzenia Bay Bridge jest zawsze oświetlony. W zeszłym roku instalacja Bay Lights spodobała się tak mieszkańcom, że zdecydowano o założeniu jej na stałe. Na razie jest w trakcie rocznej konserwacji. 

Zobaczcie sami jak pięknie się prezentuje Bay Bridge : 




Credit:SFWeekly
                                         
                                     
                                             Click for the English version

czwartek, 5 marca 2015

(Nie) Typowi sąsiedzi
Na studiach socjologicznych miałam za zadanie przedstawić prezentację na temat bezdomności. Wtedy była ona dla mnie tylko ciekawym i odległym zjawiskiem do zbadania. Nie wiedziałam wówczas, że sama będę kiedyś mieszkać w mieście, w którym bezdomni to właściwie moi sąsiedzi i to wcale nie dlatego, że mieszkamy w gorszych rejonach miasta. 
Bezdomni z San Francisco i okolic to poważny problem, z którym od ponad dekady walczy lokalna administracja. 

Podobno w samym mieście na ulicach mieszka około 6-15 tysięcy osób. Jest to największa liczba bezdomnych per capita ze wszystkich większych miast Stanów Zjednoczonych. I to w rejonie, w którym znajduje się tyle lukratywnych biznesów! No właśnie nie mieszkamy w rejonie pogrążonym w depresji, a w jednym z najdroższych miast USA.

Miasto wydało już miliony dolarów na rozwiązanie problemu bezdomności, ale wyraźnych efektów wciąż nie widać. 
W zeszłym tygodniu tuż przy wejściu do ekskluzywnego centrum handlowego zaraz przy śmietniku zauważałam leżącego na wpół przytomnego mężczyznę. Wejście do metra w centrum miasta też nie dostarcza samych miłych doznań. Konający bezdomni wyglądają jak na zdjęciach z krajów Trzeciego Świata. Podobnych scen widziałam mnóstwo. 
Policji na ulicach nie brakuje, ale jakoś nie spieszy się do działania. San Francisco jest miastem liberalnym, więc nawet jeśli koczowiska są tu nielegalne, to i tak nie są one zawsze zdecydowanie usuwane. Dla przykładu okolice samego ratusza należą do tych, które najchętniej bym omijała. 
Zresztą jeśli nawet aresztowano by każdego łamiącego prawo bezdomnego, to lokalne, i tak już pełne ,więzienia by tego nie wytrzymały.
Trudno mi powiedzieć, które podejście jest bardziej skuteczne: liberalne czy rygorystyczne. Zwłaszcza, kiedy weźmie się pod uwagę niedawny incydent w Los Angeles. 
Tamtejszy policjant zastrzelił w biały dzień bezdomnego. Ten, tak jak wielu tych z San Francisco, miał poważne problemy psychiczne i znalazł się na ulicy po wypuszczeniu z zakładu. 
Na szczęście, oprócz kwestii zapachowych i estetyczno-poznawczych, nie zdarzyły mi się większe nieprzyjemności. W różnych rozmowach często słyszałam jednak o agresywności osób bez stałego dachu nad głową. 

No jak tylko skończyłam ten wpis, to dość późnym wieczorem kiedy czekaliśmy w centrum miasta na Uber, podeszła do nas agresywna bezdomna kobieta. Nic nam się oczywiście nie stało, ale nie muszę dodawać jak się poczuliśmy. 
W tym roku w San Francico ma zostać otwarte nowe ruchome centrum pomocy dla bezdomnych. W odróżnieniu od innych ośrodków tego typu, ma być dostępne w pobliżu samych koczowisk i świadczyć pomoc również w dzień. 
Ma również pomóc w znalezieniu stałego miejsca zamieszkania, ale nie tylko indywidualnym bezdomnym, a całym małym społecznościom. U podstaw pomysłu leży opinia psychologów, iż takie koczowiska-grupy charakteryzują się silną tożsamością i trudno jest je skutecznie rozdzielić. 
Być może jest nadzieja dla jednych i drugich mieszkańców San Francisco….
Ps. wszyscy czujemy się dobrze, już niedługo na blogu więcej o tym, jak przygotowujemy się do nadchodzących zmian.
Takie ławki mają utrudniać bezdomnym spanie.  
Jedno z wielu koczowisk, w pobliżu siedzib takich firm jak Mozilla czy Gap, a także jednych z najdroższych restauracji w mieście. 

poniedziałek, 16 lutego 2015

One day in LA.

Uff jak gorąco. Temperatury w południowej Kalifornii nie odpuszczają na chwilę. W tym roku luty jest podobno wyjątkowo ciepły.W ciągu tygodnia wybraliśmy się do Los Angeles. Lubię to miasto. Jest strasznie szpanerskie, ale bije z niego również pozytywna i twórcza energia. 
                  
Z Newport Beach do Los Angeles droga samochodem zajmuje około godziny. Ominęliśmy rush hour, więc do dzielnicy Santa Monica, gdzie znajduje się najbliższy Konsulat Generalny RP, dojechaliśmy w około 4o min. Na pewno poszło nam szybciej, ponieważ korzystaliśmy z pasa carpool - zarezerwowanego dla samochodów z minimum dwoma pasażerami. Zwróćcie uwagę na ilość pojazdów z samotnym kierowcą!
                            
Wizyta w polskim, bardzo eleganckim urzędzie odbyła sie bez problemów i już za ponad miesiąc powinnam otrzymać pocztą mój nowy paszport.
                                           
Parę miesięcy temu wypatrzyłam na Instagramie portalu Discover LA oryginalną posiadłość. Bardzo chciałam zobaczyć ją na własne oczy. Udało się:
Stahl House znajduje się na wzgórzach Hollywood Hills. Buck Stahl nie był nikim sławnym. Z miejscem nie wiąże się też żadna hollywoodzka legenda. Po prostu pewnego dnia w 1954r.  Stahl kupił ziemię na wzgórzach i postanowił wybudować na niej swój dom.                  

Udało się mu dokończyć budowę z pomocą architekta Pierre'a Koeniga. Projekt powstał w ramach Case Study House Program. Był to praktyczny manifest sporej grupy projektantów, pragnącej nowoczesnej, powojennej i użytkowej architektury. 
                                 
Przepiękna panorama widoczna z każdego wnętrza jest podstawą koncepcji Koeniga. Sam dom wybudowany jest w większości z szkła i stali. Stalh House wpisano w rejestr zabytkowych miejsc w Stanach Zjednoczonych. 

Mogliśmy tylko pożałować, że nie zostaliśmy na zachód słońca oraz, że nie mogliśmy ochłodzić się w basenie.                 
Tutaj możecie jeszcze zobaczyć przegląd sesji fotograficznyh z Stalh House:  http://www.stahlhouse.com/index.php?option=com_content&view=article&id=19&Itemid=115

Po południu, już w innym rejonie LA, nie zabrakło nam czasu na nadrobienie koleżeńskich zaległości.                                    
                                                                                 
           
           Przejechaliśmy też przez słynną dzielnicę Beverly Hills.

                                         

Kiedy wyjechaliśmy już z upalnego Los Angeles, nie mogliśmy nie zatrzymać się w galerii handlowej na małe zakupy. 

Niedawno przeczytałam książkę Woziłam arabskie księżniczki- autorstwa Amerykanki Jayne Larson.  Głównie opisuje w niej szał zakupów saudyjskiej rodziny królewskiej, ale z książki można także dużo dowiedzieć się o samym Mieście Aniołów. Polecam:) 

Po drodze sprawdziliśmy jeszcze, czy poszczęściło się nam w mega loterii Powerball. Tym razem do wygrania było aż 500 milionów dolarów! Byliśmy blisko, ale jednak bardzo daleko. 
Trójka zapewniła nam wygraną 7 dolarów! Wystarczyło prawie akurat na pyszny sernik cytrynowy z znanej sieciówki restauracji Cheesecake Factory.


Wróciliśmy trochę zmęczeni, ale w dobrych humorach, planując kolejną wizytę w magicznym LA.                                 
                                         
H.                                    
                                                     Click for post in English