poniedziałek, 30 grudnia 2013

Moje filmy 2013.

Nowy Rok tuż za krokiem. W Stanach trwają kolejne poświąteczne wyprzedaże. U nas piękna pogoda i malownicze zachody słońca. Przebywam teraz niedaleko od Hollywoodu i dlatego postanowiałam przedstawić kilka amerykańskich filmów, które miały swoje premiery w 2013r.

Wczoraj wybraliśmy się na film Saving Mr Banks ze wspaniałymi Emmą Thompson i Tomem Hanksem. Akcja toczy się częściowo w pięknej Kalifornii  i pokazuje między innymi żmudną pracę nad scenariuszem opowiadania o Mary Poppins. Jednym z głównych bohaterów jest Walt Disney. To jego upartość, pracowitość i zmysł artystyczny sprawiły, że wciąż z jego imperium wychodzą niezapomniane amerykańskie produkcje i seriale telewizyjne. Ciekawe jest też zderzenie brytyjskich i amerykańskich bohaterów.  Pierwsi nie mogą żyć bez herbaty z mlekiem, drudzy równie pracowici, nie omieszkają podać jej w plastikowym kubeczku.

Inną ważną premierą minionego roku było 12 Years A Slave, faworyt w wyścigu o nominacje do Oskarów. Niesamowita historia niewolnictwa, ukazana do bólu realistycznie, podbiła serca Amerykanów. Jeśli Polacy klaszczą po lądowaniu samolotu, to Amerykanie często biją brawo na koniec filmu. W tym wypadku były gromkie brawa, a wychodząc widziałam wielu wzruszonych Afroamerykanów.

Frances Ha, to jeden z moich ulubionych filmów. Jest to czarno- biała produkcja o tancerce i jej znajomych, którzy, tak jak większość młodego pokolenia, próbują znaleźć swoje miejsce na świecie. Dowcipne dialogi oraz ukazanie amerykańskiej młodszej i dojrzalszej middle class ukazują jak dzisiaj możliwa jest realizacja American dream.

Na koniec, Hunger Games, Catching Fire, bijący kolejne rekordy oglądalności nie tylko w Stanach.  Druga część ekranizacji sagi o losie Katnyss, przyciągnął tłumy nie tylko nastolatków, ale także ich rodziców. Tym razem bunt uciśnionych obywateli, którzy mają dość autorytarnych rządów i brutalnych igrzysk nabiera mocy. Hawajskie krajobrazy dodają magii zwięzłej opowieści, pokazującej, że społeczeństwa ma szanse przetrwać, jeśli jednostki nie działają tylko w pojedynkę.

Mogłabym jeszcze wymienić parę tytułów, które zapadły mi w pamięci. Na pewno też nie zdażyłam zobaczyć wszystkim ważnych pozycji tego roku.

Życzę wszystkim szczęśliwego Nowego Roku, pełnego nowych wyzwań, wyjątkowych premier i samych sukcesów.

                                                           
               
                                                                                       

H.xx

wtorek, 24 grudnia 2013


Drodzy czytelnicy,

Składam Wam najlepsze życzenia na Święta prosto z Kalifornii. Śniegu już raczej nie będzie (ostatni był tu pół wieku temu), ale był za to barszcz z uszkami, pierogi i makowiec. Choć udało mi się przygotować sałatkę jarzynową, to lokalna Polka Deli uratowała naszą Wigilię. W zapasach mam jeszcze pasztet, chałkę i kiełbaskę wiejską. Amerykańskim akcentem był natomiast eggnog. W wersji bezalkoholowej to właściwie deser kogel mogel. Po odśpiewaniu paru kolęd, rozpakowaliśmy symbolicznie prezenty. Zgodnie z obowiązującą tradycją można je otworzyć dopiero rankiem 25 grudnia, który jest też dniem wolnym od pracy. 26 grudnia będzie już można wymienić lub domówić prezenty oraz cieszyć się na nadchodzący Nowy Rok:)
                                                 
                                              Merry Christmas!
                                                       

                                  

H.xx

środa, 18 grudnia 2013

Dental Care
Nowy wpis publikuję z opóźnieniem, ponieważ dopadły mnie dentystyczne troski, wymagające czasu na odzyskanie formy.  W wyniku uporczywie rosnących ósemek miałam za to okazję bliżej zetknąć się z amerykańską służbą zdrowia.  

Na początek wizyta u specjalisty. Z fotela dentystycznego przez chwilę spoglądałam na egzotyczny film przyrodniczy. Po szybkim przebadaniu  zostałam od razu skierowana na usunięcie wszystkich zębów mądrości. Dentysta osobiście dzwonił do znajomych chirurgów, którzy mogliby mnie szybko przyjąć. Z powodu infekcji, nie czułam się najlepiej i wpierw myślałam, że potrzebne jest tylko solidne płukanie gardła. Dopiero gdy doczytałam kartę pacjenta, zrozumiałam, że to nie wystarczy.

W kolejnej przychodni, przy pomocy miłego personelu, wypełniłam wymagane dokumenty i udałam się na prześwietlenie. Następnie przyjął mnie sympatyczny chirurg, jak się później okazało, o polskim pochodzeniu. Oznajmił, iż jestem w dobrych rękach oraz przepisał antybiotyk. Dodał jeszcze, że często mówi się teraz o społecznych i ekonomicznych aspektach leczenia i dlatego najlepiej od razu usunąć wszystkie ósemki za jednym zamachem.

Dowiedziałam się też, iż mogę zgłosić się na zabieg już następnego dnia. Inny pacjent odłożył termin zabiegu, ponieważ jego ubezpieczenie zdrowotne nie pokrywało takiej procedury. Ja nie musiałam się martwić. Dobry pracodawca Deana oznacza, iż większość kosztów zostanie zrefundowana. A koszt zabiegu nie jest mały - o około połowę mniejszy niż średni miesięczny przychód amerykańskiego gospodarstwa domowego.

Zabieg przeprowadzono pod narkozą i w miłej atmosferze. Po wszystkim pielęgniarka odtransportowała mnie do samochodu. Będąc już domu, nie spodziewałam się, że wieczorem zadzwoni do mnie sam chirurg. Chciał, w razie potrzeby, odpowiedzieć na moje pytania i zapytać, jak się czuję. Parę dni później przyszedł do mnie list z podziękowaniem za wybranie danej kliniki oraz zachętą do ocenienia jakości wykonanej usługi.

W Stanach ruszają zmiany w systemie opieki zdrowotnej.  Liczba osób pozostająca bez jakiegokolwiek ubezpieczenia, szczególnie w porównaniu do europejskich standardów, jest zaskakująco wysoka. W zasadzie nie ma tutaj także rozróżnienia na prywatny i publiczny sektor zdrowia. Gabinety lekarskie przypominają mi bardziej polskie prywatne przychodnie. Podobno jakość opieki zależy bardziej od miejsca zamieszkania.  Z mojego doświadczenia mogę powiedzieć, iż w stanie Waszyngton jest ona na bardzo dobrym poziomie.

Po niecałych dwóch tygodniach od zabiegu czekała mnie jeszcze kontrola,no i skorzystanie z kuponu na darmowego shake’a w McDonaldsie, który otrzymałam w klinice:)

Na koniec dołączam filmik zachęcający do świątecznych rozmów o skorzystaniu z programu Obamacare.

Życzę drogim Czytelnikom udanych przygotowań do Świąt. My udajemy się już w nadchodzący weekend do Kalifornii. 

H.xx



piątek, 6 grudnia 2013

Holiday Season


Mamy dopiero początek grudnia, a świąteczny sezon trwa u nas na całego. W każdy czwarty czwartek listopada w Stanach obchodzi się święto Thanksgiving , ,,dziękczynienia’’ Bogu za płody ziemi.  Korzenie tej tradycji są religijne i sięgają XVII, a może nawet XVI w. Ponoć w czasach pierwszych białych przybyszy świętowali wraz z nimi także Indianie. Niestety, później nie układało się już tak dobrze między osadnikami a autochtonami..

Większość Amerykanów spędza świąteczny czwartek, przygotowując rodzinną kolację. My zdecydowaliśmy się wybrać się do lokalnej restauracji. Wyśmienity indyk, podawany z nadzieniem i żurawiną, ziemniaki puree i sernik z dyni, spełniły zupełnie nasze kulinarne oczekiwania.  Ciekawostką jest danie oferowane specjalnie dla wegetarian - tofurkey.

Długi weekend nie może odbyć się bez Black Friday, czyli szaleństwa przecen i zakupów.  Na szczęście w galerii, w której zatrzymaliśmy się, nie było tłocznie. Za to po drodze do Oregonu, mijaliśmy wypełnione po brzegi parkingi galerii handlowych.  Przyznam, że obfitość wyboru i okazji w odwiedzanych sklepach była trochę przytłaczająca. A nie skorzystać z lepszych ofert w ten dzień, to podobno, jak stracić wygrany los na loterii.

Kto nie miał jeszcze dość, ten, w ramach Cyber Monday, mógł jeszcze zadowolić się internetowymi zniżkami cen ubrań, telefonów, komputerów, a także biletów lotniczych...

Utarło się w Stanach, że święta Bożego Narodzenia obchodzi się dopiero po Święcie Dziękczynienia. Dlatego już w sobotę mogliśmy udać się na artystyczno-ekologiczny Christmas Market. W miasteczku Corvalis podziwialiśmy miejscową  Christmas Parade. W długim marszu brali udział m.in. harcerze, ugrupowania proekologiczne (transparent wishing you very green Christmas), a także panie mer i senator z Oregonu. Zauważałam nawet polską flagę nad grupą być może słuchaczy szkoły języków obcych. W zimnie dotrwaliśmy do przejazdu oświetlonej ciężarówki Świętego Mikołaja. 

Wydaje mi się, że obydwa święta są dla Amerykanów równie istotne. Dodam jeszcze, że w zeszłym tygodniu – tak się wyjątkowo złożyło w tym roku -  rozpoczęło się żydowskie święto Chanuka. 

Thanksgiving jest może bardziej uniwersalne w swoim przekazie i nie jest tak podszyte zyskiem ekonomicznym, jak Boże Narodzenie. Telewizyjnych reklam i dekoracji z motywami gwiazdkowymi jest nieporównywalnie więcej. Natomiast wszystkie pokazują przywiązanie do wspólnej tradycji i chęci bycia razem z bliskimi. 

Parę dni temu,Dean przyniósł ze sklepu miniaturkę żywej choinki. Po jej świeżym zapachu, czuję, że holiday season chwilkę jeszcze potrwa. 


H.xx

                           

                                   

piątek, 22 listopada 2013

California Love

Wspomienia z ostatnich tygodni ułożyłam w moją szczęśliwą kalifornijską siódemkę:

* 10 listopada odbył się nasz Big Day. Ceremonia miała 
świecki charakter, ale zgodnie z naszą prośbą, oficjant odczytał fragment Hymnu o Miłości. Świadkowie, druhny i urocza flower girl spisali się na medal. Zabawa trwała do późnego wieczoru, a na pamiątkę każdy otrzymał od pary młodej favour box. Pudełeczka były wypełnione lukrowanymi migdałami i folkowym magnesem, dowiezionym prosto z Polski przez moją siostrę. Krojenie tortu, slideshow- niespodzianka dla gości oraz rzucanie bukietu do utworu Single Ladies na długo pozostaną mi w pamięci.

*Koniecznie chcieliśmy pokazać naszym gościom Misję San Juana Capistrano. To przepiękne miejsce, założone przez hiszpańskich franciszkanów w XVIII wieku, słynie z ,,cudu jaskółek’’. Każdego roku przylatują one bowiem z Argentyny   dokładnie w dzień św. Józefa, wypadający w połowie marca. W listopadzie jaskółkom w Kalifornii za zimno, dlatego zobaczyliśmy tylko ich gniazda. Na szczęście mistyczna kaplica, wyjątkowo wysokie i cienkie palmy oraz zadbane ogrody czekają na turystów przez cały rok.

*Newport Beach, w którym stacjonowaliśmy to spokojne, nieduże miasto, słynące ze swojej pięknej, szerokiej i bardzo czystej plaży (spożywanie alkoholu jest na niej zabronione). Jeden z dzielnych gości wykąpał się nawet w zimnym oceanie. Wycieczki rowerowe, barbeque u teścia przy zachodzie słońca (obowiązkowo hamburgery i hotdogi), 
rehearsal dinner w japońskiej restauracji  typu szwedzki 
bufet - takie organizowaliśmy sobie lokalne atrakcje.

*W Kalifornii trudno nie skusić się na solidny shopping. Wydaje mi się, że większość sklepów w tym pięknym stanie jest większa niż gdzie indziej. Szukając ubrań zastępczych dla części polskiej ekipy, bo bagaż początkowo przepadł w transporcie, trafiliśmy na wieloopiętrowy oddział sieciówki Forever 21. Obfity wybór i znaczne przeceny od razu poprawiły wszystkim humor. Trudno dziwić się, że podobno turyści przyjeżdżają do Kalifornii tylko na zakupy, by później kontynuować je jeszcze w Las Vegas. 

* Trochę kultury. Czasu nie było dużo, ale udało się nam zobaczyć Getty Villa (i co niektórym Muzeum Hollywoodu), ufundowaną w ubiegłym wieku przez potentata ropy naftowej.   Po obejrzeniu eksponatów sztuki starożytnej oraz po obejściu imponującego odkrytego basenu, udaliśmy się na drinka na pięknej Santa Monica Promenade. Innym punktem programu kulturalnego był film ,,Czas na miłość’’ w niezwykle eleganckim kinie, w którym kelnerzy donoszą napoje i przekąski na salę projekcyjną. .

*Happy Birthday Martha- taki ruchomy napis widniał na ekranach z punktacją gry w kręgle, na które wybraliśmy się w urodziny mojej Mamy. Zabawa była wyśmienita, a w ramach poprawin przegryzaliśmy pozostałości tortu weselnego oraz smakowitą pizzę. Dean uzyskał wyższą notę niż grająca w tym samym czasie lokalna liga amatorów tej rozrywki. #proudwifemoment

* Na koniec jeszcze raz o ślubie. Jak na tradycję przystało, mój Tata zabrał głos w trakcie kolejki toastów wznoszonych przez członków obu rodzin nowożeńców. Nawiązał do poezji Herberta - ,,be faithfull and go'', bądź wierny, idź do wiersza amerykańskiego poety Walta Whitmana ,,The Song of the Open Road''. Nasza pierwsza dwutygodniowa wspólna kalifornijska  droga dobiegła końca, ale jestem pewna, że kolejne będą, i dla Was drodzy czytelnicym, równie wspaniałe:) 

H.xx



     

sobota, 2 listopada 2013

Belle- vue

Zanim przywitamy naszych wspaniałych weselnych gości w Kalifornii, parę słów naszych okolicach.  Jeden z kandydatów startujących w aktualnych wyborach do rady miasta określił Bellevue  jako ,,piękną, różnorodną  world –class community.’’
Mieszka tu ok. 130 tys osób, a wśród nich około jedna trzecia to Azjaci. Często słyszę też język rosyjski. Bellevue jest piątą największą aglomeracją stanu Waszyngton.  Co ciekawe, kiedy Bellevue doczekało się zaledwie w 1953r. statusu miasta, jego społeczność liczyła ok. 6 tys. osób.  Znajdujący się w Downtown apartamentowiec Elements, w którym mieszkamy na co dzień,  to amerykańska- wielonarodowa społeczność studentów oraz  ,,białych- kołnierzyków” (jednym z największych pracodawców Bellevue i okolic  jest Microsoft). Mieszczą się w nim salony fryzjerskie i kosmetyczne,a  na parterze w porze lunczu lokatorzy wybierają się do smakowitej French Bakery. Na Halloween, rozdawaliśmy, uroczo przebranym dzieciom sąsiadów cukierki i orzeszki.
Pionierskie początki, tego większego miasta powiatu King County, tworzyli osadnicy, którzy tak jak w całej Ameryce, w ramach zasiedlenia surowych terenów, otrzymywali od państwa na użytek ziemię. Naszą rekompensatą za zmianę adresu zamieszkania było sześć darmowych biletów transportu publicznego.
Wieżowce w centrum, oraz otaczające je w pobliżu mniejsze oraz imponujące rozmiarem domki rodzinne, różnią się nie do poznania od starych fotografii kronik Belllevue.  Co ciekawe, rozwój Bellevue przyspieszyły potyczki z Indianami, które doprowadziły mieszkańców Seattle do eksploracji nieznanych terenów. 
Piękne widoki gór Kaskadowych (w pewnym miejscu przypominają mi z daleka Giewont), niski odsetek incydentów kryminalnych oraz dobry poziom sektor zdrowia i edukacji szkolnej,  przyciągają wciąż nowych osiedleńców.  Te wszystkie atuty musiały złożyć się na wysoką pozycję, jaką zajęło Bellevue w ankiecie portalu Livability.com spośród mniejszych miast Stanów Zjednoczonych.
Trudno porównać Bellevue do znanych mi miast europejskich.  W pewnym sensie, prawdopodobnie ze względa na mieszankę kulturową jego mieszkańców, przypomina mi przedmieścia Londynu i Kopenhagi. Ludzie są tu bardzo uprzejmi, pomocni, a także chętnie słuchają ciekawostek o Europie. 
W wolnym chodzimy do kina, na kręgle, na fitness lub na zakupy do swoistego centrum -  galerii handlowej Lincoln Square.  Innymi atrakcjami są Bellevue Arts Museum oraz ku mojej uciesze, wiele restauracji sushi.  W pobliżu mieszczą się także pola golfowe (o golfie szykuję już kolejny wpis), oraz japoński ogród botaniczny. W Downtown znajduje się także kościół o intrygującej nazwie Mars Hill, a także zgromadzenia wielu denominacji religii chrześćijańskiej.
Z publikacji bibliteki publicznej dowiedziałam się, że swoją nazwę Bellevue zawdzięcza komitetowi, który pod koniec XIX wieku, ze względu na piękne widoki, zdecydował się nazwać tak pierwszą założoną tu pocztę.  Ta również zmieniła się, na przestrzeni lat, nie do poznania, ale której pochodzenie wciąż przypomina o urokach i mam nadzieję pięknych perspektywach jego mieszkańców.
                                               


H.xx



czwartek, 17 października 2013

Jack O' Lantern
Nadeszła jesień. Jej obecność zaznaczają naookoło kolorowe liście, ale także znajdujące się na każdym kroku dynie, cukinie i kabaczki. Te pierwsze widnieją na okładkach gazet, opakowaniach produktów spożywczych, dekoracjach i na stoiskach sklepów.

Prezenterki popularnego porannego talk –showu The View, zachęcają widzów do wysyłania zdjęć z dyniami w roli głównej. W konkurencyjnej stacji prowadzący The Today omawiają receptę Pumpkin Ricotta Cheesecake. W kafejkach Sturbucksa na klientów czekają Pumpkin Spice Latte, która podobno po raz pierwszy zawitała w tym roku w polskich lokalach. Nota bene, miesiąc temu amerykańcy weganie zaprotestowali, iż ta sezonowa kawa nie jest podawana w wersji z mlekiem sojowym...

W weekend wybraliśmy się na Bose Family Farm, która jesienią zamienia się w Pumpkin Patch.  Nie wybraliśmy dyni (choć było ich aż 19 rodzajów!) , ale za to przez dwie godziny błądziliśmy w skomplikowanym labiryncie, wyciętym w polu kukurydzianym. Za miesiąc losowanie zawodników, którzy odnaleźli wszystkie ukryte punkty Corn Maze.  Są one atrakcją w wielu amerykańskich dyniowych zajazdach. A mamy szansę wygrać porcję wieprzowiny...

Ten, kto wybierze te zazwyczaj pomarańczowe owoce, przygotuje na zbliżające się święto Thanksgiving, dyniowe ciasto, chleb i zupę. Nowe badania obejmujące amerykańskie restauracje wykazują jednak, że ów typ deseru nie jest już tak popularny jak kiedyś (tylko 3 proc. zamówień). Został zdetronizowany przez popularne teraz curry, serniki i ravioli, wszystkie przygotowane oczywiście z dynii. Jej smak z resztą bardzo przypadł do gustu Amerykanom. W ciągu roku sprzedaż produktów zawierający składnik dyni wzrosła już o 19 proc.

Nikt na pewno nie obejdzie się bez dyni w przygotowaniach do Halloween.  Co ciekawe, to Irlandczycy rozpoczęli tradycję straszenia rozświetlononymi twarzami. Najpierw rzeźbili je w m.in. burakach,  rzepach i nawet w ziemniakach, ale kiedy dotarli w do Ameryki Północnej, stwierdzili, że to dynie będą się lepiej nadawać.  

Zwyczaj straszenia Jack O’ Lantern przyjął się na nowym kontynencie od irlandzkich imigrantów. Nazwa pochodzi od baśni, opowiadającej o losie pewnego Jacka, który zmarł w przeddzień Zaduszek. Ten młody mężczyzna zadrwił z diabła i przez to nie mógł trafić do piekła.  Był również bardzo chciwy, więc droga do nieba została także dla niego zamknięta.  Nieszczęsną dolę miała mu rozświetlać od tej pory pochodnia (lantern), którą były niedopałki tlące się w wydrożonej rzepie. Efekt jasności w wyrzeźbionych dyniowych licach nawiązuje także do ludowej wiary w dusze, błądzące po ziemi, nim dotrą w zaświaty.
A na koniec, przegryzając pumpkin donut, przytaczam jeszcze angielską dyniową rymowankę:

Pumpkin, pumkin,
Sitting on the wall.
Pumpkin, Pumpkin,
Tip and fall.
pumpkin, pumpkin,
Rolling down the street.
Pumpkin, Pumpkin,
Good to eat!!

                                                              

H.xx



sobota, 5 października 2013

#SYTD

Przeprowadzka do innego kraju, zamążpójście, zakup nowych mebli , ugotowanie cztero daniowej kolacji i wydanie best party ever – to niektóre z propozycji amerykańskiej blogerki i autorki hit-klipu o odejściu z pracy, które należy zrobić przed 30 urodzinami. Parę z tych pozycji mogę już odhaczyć, ale pozostaje mi jeszcze dokończenie organizacji ślubu w stylu amerykańskim. 

Prawie każdego dnia oglądam The Four Weddings, w którym czwórka wives-to-be wzajemnie ocenia efektowność swoich Big Day. Nagrodą jest wymarzona podróż poślubna. Dzięki programowi wzięłam już udział w weselu o temacie przewodnim Barbecue Americana, przyjęciu greckim (podczas ceremonii prawosławnej nie składa się przysiąg, a para odziana w korony, obchodzi parokrotnie ołtarz), żydowsko-karolickim, rosyjskim (jedną z atrakcji był tygrys syberyjski). Inne popularne reality show o tematyce ślubnej to Say Yes to the Dress (#SYTD) oraz  I Found My Gown.  Nie widziałam jeszcze polskich akcentów, może warto zgłosić się do najbliższych edycji?:)

Pomocy w planowaniu mogę szukać również w księgarniach. Barnes&Noble oferuje szeroki wybór wszelkiego rodzaju poradników typu Wedding for Dummies i gazet: Bridal Guide, The Seattle Bride.. 

Jednym z ciekawych amerykańskich zwyczajów ślubnych jest tzw. rehersal dinner, czyli wspólna kolacja dla rodzin pary młodej, która ma miejsce zazwyczaj po odbyciu próby ceremonii zaślubin. Prawie każda para pobierająca się w Stanach powinna stworzyć także własną wedding registry - listę propozycji na prezenty. 

Innym zwyczajem, który na pewno widzieliście już w wielu filmach, jest rozbudowany entourage druhny i pana młodego czyli tzw. wedding party, w skład którego wchodzą świadkowie pary młodej. Druhny zazwyczaj ubrane są w te same sukienki, a panowie w bardzo podobne lub identyczne garnitury. Te same kolory mają bowiem przyciągnać złe duszki, które mogłyby zaszkodzić pannie młodej...

Według ankiety przeprowadzonej w 2012r. przez magazyn The Knot panna młoda zaprasza średnio od czterech do pięciu druhen, i tyle samo groomsmen wspiera pana młodego. W hierarchii najwyżej stoją Maid of Honor oraz Best Man. Na nich też, nierzadko spoczywa pomoc finansowa, i dlatego para młoda ofiaruje im kosztowne prezenty, które są wyrazem wdzięczności i uznania za okazane wsparcie.


Ceremonie proponowane przez ślubnych oficjantów są również niekonwencjonalne: ceremonia świec, wypuszczenia białego gołębia, wspólne podlanie drzewka (często wybierana przez rodziny patchoworkowe), wymiany róży, wspólnego uzupełnienia szkatułki jasnym i zabarwionym piaskiem. 

Według wspomnianej ankiety, średnia liczba gości na amerykańskim weselu to 141 osób. Średni budżet ślubów w Stanach Zjednoczonych to ok. 20 tys dolarów (razem z honemoon). Najwięcej gości zaprasza się w stanie Iowa i Utah (ponad 200 osób), a najmniejsze imprezy ślubne są charakterystyczne dla stanów Hawaje i Newada (ok. 70 osób). Popularne miejsca na zaślubiny to publiczne parki, pola golfowe, ogrody botaniczne, plaża i statki. Co ciekawe tylko ok. 35 % par młodych decyduje się na ślub religijny.

Nasz ma się odbyć w kameralnym gronie, w brytyjskim pubie-restauracji w pięknych kalifornijskich okolicach C0rona del Mar. A może macie, drodzy przyjaciele i czytelnicy pomysł na nasz,  serwowany podczas tzw. coctail hour,  signature drink?:)



                                     

H.xx

czwartek, 26 września 2013

Polka dance

W ubiegłą niedzielę wybraliśmy się na XX Polish Festival. Nie ukrywam, że po prawie dwóch miesiącach pobytu w Stanach miło było skosztować smażoną kiełbaskę z bigosem.  

Gospodarze solidnie przygotowali się do ugoszczenia polskich i amerykańskich uczestników festynu. Z rozmów dowiedziałam się, że Polonia w Oregonie nie jest już tak sprawna jak przed laty, a niektórzy, ze względu na lepsze warunki ekonomiczne, wrócili do kraju. Mimo to usłyszałam miłe ,,welcome to usa" od pani obsługującej stoisko polskiej szkoły w Portland.

Kramiki oferowały szeroką gamę polskich słodyczy, wypieków, przetworów i różnych pamiątek z orzełkiem. W Grandpa’s Cafe ze ścian spoglądał marszałek Piłsudski, w bibliotece starsza kobieta opowiadała o wojennych losach, a w świetlicy zainteresowani przyglądali się slajdom z polskimi zabytkami.

Deszczowa pogoda nie zniechęciła organizatórów do rozpoczęcia, jednak w języku angielskim, konkursu polka dance. Dziewczynki w ludowych sukienkach ochoczo podskakiwały do muzyki na żywo. 

Niedawno przeczytałam książkę aktorki Dagmary Dominczyk.  Główna bohaterka ,,The Lullaby of Polish Girls'' , podobnie jak autorka, wyjeżdża z rodzicami (ojciec, działacz Solidarności po internowaniu jest zmuszony d0 emigracji politycznej) nie do końca odnajduje się w amerykańskich realiach. 

Nakreślony portret Polaków, zarówno mieszkających w kraju jak i w Stanach, jest moim zdaniem dość pesymistyczny, ale nie brakuje w nim wielu trafnych opisów polskiej rzeczywistości oraz sentymentu do rodzinnych stron.

Bardzo lubię opowiadać Amerykanom jak Polska zmieniła się przez ostatnie lata. Wietnamkom, pracującym w salonie kosmetycznym spodobało się, kiedy dowiedziały się, iż w Warszawie mieszka tak dużo ich rodaków.  W codziennych sytuacjach bardzo często słyszę o polskich korzeniach rozmówców. Większość w Polsce nie była, ale prawie wszyscy chcieliby pewnego dnia zwiedzić miasta i miasteczka swoich dziadków. Niestety nie wszystkie te miejsca można już odnaleźć, dlatego wydaje mi się, że dla wielu Amerykanów polskiego pochodzenia, w tym może też uczestników festiwalu, polskość to tęsknota za czymś nie do końca określonym, ale jednak bardzo ważnym elementem mieszanego dziedzictwa kulturowego.

W nadchodzące, przypominające polskie jesienne dni, planuję wycieczkę do rosyjskiego deli, w którym sprzedawane są polskie produkty jak np. zamojski ser żółty. Dzisiaj zamierzam przygotować, na amerykańskim bulionie, zupę jarzynówkę. Może skorzystam też z odłożonych zapasów  wiśniowego kisielu. No i niedługo w Seattle zaczyna się też Polish Film Festival:)

H.xx


                                        



środa, 18 września 2013

Cheesburger Paradise

18 września Ameryka obchodzi Narodowy Dzień Cheeseburgera. Pokusa bułki z wołowiną przeplatanej ogórkiem typu pickles, sałatą i pomidorem czyha tutaj na każdym kroku.  Restauracje drive-in są bardzo popularne, i inaczej niż w Polsce nie należą w więkoszości do McDonald's, a do wielu sieciówek typu fast-food.

Legenda głosi, iż narodziny cheesburgera wiążą się z miejscowością Pasadena, w stanie Kalifornia (hamburger powstał trochę wcześniej w Teksasie) i sięgają lat dwudziestych ubiegłego stulecia. Bezdomny klient restauracji Lionela Sternbergera poprosił o dodanie plasterka sera do swojej bułki z mięsem. Szef kuchni prośbę spełnił, a później wpisał do menu nowy styl kanapki na stałe.

Muszę przyznać, iż w przeciągu paru tygodni, spróbowałam już co najmniej 4 różnych burgerów, choć staram sie zamawiać opcję bez sera i unikać dodatkowych pyszności serwowanych do dań. W lokalu Launch Box Laboratory w stanie Waszyngton miły kelner (oraz były trener amerykańskiego futbolu w Szwecji) oznajmił nam, iż w karcie znajdziemy jedne z dziesięciu najlepszych shake'ów w USA. Podobnie w hawajskiej restauracji Cheesburger in Paradise, do  każdego zamówienia dodawana jest solidna porcja m.in. chilli- serowo frytek.

Według mnie, jeden ze smaczniejszych burgerów pochodził jednak nie z lepszej restauracji, a z sieciówki Wendy's. Jest ona znana ze swoich kwadratowych, a nie okrągłych kształtów wołowiny podowanej w burgerze. Dla smakoszy, Wendy's proponuje nowy hit : Pretzel Bacon Cheesburger.

Parę dni temu trafiłam na program telewizyjny Burger Land, w którym koneser dziedziny George Motz objeżdża Stany w poszukiwaniu najsmaczniejszego burgera. W jednym z wywiadów stwierdza, iż hamburger jest tak popularny, ponieważ jest prawdziwie amerykańskim daniem, a jego konsumpcja napawa Amerykanów uczuciem dumy. Hamburger jest też daniem wolności- został stworzony, by móc szybko i swobodnie przegryźć coś stojąc w korku.

Nota bene szybka żywność jest jednym z największych sektorów gospodarki Stanów Zjednoczonych. Codziennie obsługuje ok. 50 milionów klientów, zatrudnia 4 miliony osób, a jej roczne przychodzy są porównywalne do 1/3 polskiego PKB. Ostatnio często słychać o postulatach podwyższenia płacy minimalnej dla powiększającej się rzeszy pracowników sieciówek fast- foodu.

Mam nadzieję, że znajdziecie dzisiaj w swoim menu miejsce na cheesburgerową przyjemność.  Dołączam mały przegląd moich amerykańskich kulinarnych eksperymentów. Say happy cheese- burger day:) 

                                              





H.xx

wtorek, 10 września 2013

Crop marks

Jak myślisz ile jest dzisiaj stopni?- zapytał mnie ostatnio na pasach nieznajomy przechodzień. 
Wydaje mi się, że jest około osiemdziesięciu- odpowiedziałam wyczekując reakcji. Jak miło było usłyszeć, że według tego przypadkowego rozmówcy było o 5 stopni więcej. Nie pomyliłam się bardzo, mogę mieć choć małą nadzieję, że pewnego dnia rozszyfruję amerykański system miar.

Oprócz szybszego przeliczenia stopni Celsjusza na skalę Farenheita, pozostają mi jeszcze cale, mile, stopy i funty. 
Całe szczęście na opakowaniach produktów żywnościowych, obok znaczków oz (uncja) i lb (funt) znajdziemy też gramy i kilogramy.

Teoretycznie Amerykanie przeszli na obowiązujący system metryczny SI już 1866r. Niemniej jednak, w praktyce nadal wszędzie spotykanie są tzw. jednostki imperialne. Znane jest tu powiedzenie, że miara stopy to miara stopy królewskiej, podobnie cal to nic innego jak duży królewski palec u nogi.

Wydaje mi się, że Amerykanie nieprędko jeszcze przestawią się na system metrów i litrów. W sieci znalazłam zabawnego mema przedstawiający kotka w za małej dla niego szklanej kuwetce. U dołu napis: do licha z system metrycznym, zamówienie w centymetrach wydawoło się takie duże! (jedna stopa to ok. 30 cm).

Z kolei parę dni temu, nie udało mi się poprawnie wydrukować zaproszeń śłubnych, zaprojektowanych przez moją siostrę w Polsce.  
Prawdopodobnie obsługa (może tylko tego sklepu) niezrozumiała istoty crop marks, lokalizujących miejsce odcięcia obrazu. Wcześniej niezbędny był także research o obowiązujących tu innych standardach kopert. 

Na szczęscie po interwencji technicznej Narzeczonego, za drugim razem z drukarki wyskoczyły już poprawnie sformatowane jasne kartki z czerwono- żółtym wzorkiem. Dzisiaj Dean instruował mnie poprzez Skype (łączenie z Nowej Zelandii), jak działa amerykański otwieracz do puszek.

Inne oznaczniki widzimy też na ulicy, które najczęściej są kolejnymi przecznicami, dodatkowo oznaczonymi odpowiednim położeniem geograficznym. Nasza ulica to 112 aleja rejonu północno-wschodniego (112th Ave NE).

Dodam jeszcze, że na autostradach bardzo rzadko odległość podawana jest w kilometrach, o czym na pewno będę musiała pamiętać podczas nauki jazdy samochodu z automatyczną skrzynią biegu. Na szczęście w Stanach istnieje ruch prawostronny:)
             

                   
H.xx

wtorek, 3 września 2013

Ladies' night   

Zostałam zaproszona nladies' night. Atrakcją tym razem nie będą ani kręgle, ani kino, ani nawet wyjście na drinka. Mamy wybrać się na ćwiczenia ze strzelania. 

Nigdy wcześniej nie miałam broni w ręce. Pamiętam jak dawno temu moim rodzicom bardzo nie spodobało się, jak tymczasowo i zupełnie przypadkiem wpadłam w posiadanie strzelby. Oczywiście była to atrapa, ale jednak nie miała służyć grze w klocki lego, ani nie była też elementem dekoracji domku dla lalek.


Jestem ciekawa jak potoczy się wieczór w amerykańskim gronie, ale też nie do końca rozumiem tak praktycznego podejścia wielu Amerykanów do korzystania z broni. 
Na ulicach Bellevue jest bardzo bezpiecznie, do tej pory nie widziałam żadnej sytuacji wymagającej wezwania policji.  

Podczas naszej ostatniej wycieczki do Oregonu, popijąc na mrożoną kawę w Starbucksie, stojący naprzeciwko nas chłopak spokojnie dosypywał cukier do swojego napoju. 


Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż u jego paska zauważyłam przypięty mały pistolet. Choć szybko zrobiłam zdjęcie, to szczerze mówiąc poczułam się, po raz pierwszy odkąd jestem w Stanach, dosyć nieswojo. 

Swoją drogą może czytaliście ostatnio o bojkocie właśnie Starbucksa, do którego nawoływała organizacja powstała po tegorocznej tragedii w Newtown. 
Grupa Moms Demand Action for Gun Sense in America domagała się od tej znanej sieciówki, aby wprowadziła zakaz wnoszenia broni na teren swoich lokali (ostatnio jedna z klientek została postrzelona niechcący w nogę- koleżance przypadkiem odpaliła broń w torebce). Ograniczenie miałoby dotyczyć szczególnie  tzw. open carry states,w których noszenie broni w miejscach publicznych bez specjalnego pozwolenia jest dozwolone (takich stanów jest większość).  

W Stanach istnieją tzw. gun free zones, którymi są npszkoły, kina. Strefy wolne od broni dla sektora biznesu wprowadził niedawno burmistrz bliskiego nam Seattle. Na stronie akcji znalazłam listę kilkudziesięciu przedsiębiorstw, które dzielnie zgodziły się na ban wnoszenia broni. Choć, wyniki sondażu przeprowadzonego w stanie Waszyngton świadczą o wysokim poparciu restrykcji posiadania broni przez jego mieszkańców, to w komentarzach na forach internetowych nie brakuje krytycznych opinii:  jeśli zobaczę naklejkę oznaczającą, że miejsce do którego wchodzę jest strefą wolną od broni, nic tam po mnie. Dlaczego moja rodzina miałaby być przebywać w zupełnie niechronionym miejscu?

H.









wtorek, 27 sierpnia 2013

Road trip to Oregon


Tak jak ok. 50 00 osób przekraczających granicę stanów Waszyngton, Oregon tak samo i my wybraliśmy się pod koniec zeszłego tygodnia na parę dni ,,za granicę.’’ Wikipedia podaje, iż stan Oregon jest znany z częstych opadów deszczu, jednak piękna pogoda nie opuszczała nas, z czego bardzo się cięszę, tym bardziej, iż niedługo rozpocznie się tu właśnie sezon deszczowy. Tak, tak, częsty deszcz z mrocznego serialu the Killing, którego akcja toczy się w Seattle, to podobno bynajmniej nie są efekty specjalne:)

Oregon jest mało zaludnionym stanem. Mieszka tu ok. 4 milionów osób na powierzchni porównywalnej do Węgier. Oregon słynie także ze swojej pięknej natury, w każdym mieście znajdziemy piękne plenery na przejażdzki rowerem i urokliwe parki, wspaniałe na piknikowe wypady.

Pierwszy przystanek- miasteczko Springfieled, którego mieszkańcy uchodzą za osoby konserwatywne w poglądach. 
Oregon był w przeszłości tzw. ,,swing state” (w którym zarówno kandydaci Republikanów i Demokratów mają spore szanse wygranej), jednak od paru lat uważany za tzw. ,,blue state’’, w którym wyborcy przeważnie głosują na Demokratów. W 2000 r. minimalną różnicą głosów wybory zwyciężył Albert Gore (jego kontrkandydatem był wtedy George Bush) , w 2004 John Kerry, a w 2008 i 2012 znacznie wygrał Prezydent Obama.Tylko jeden okręg wyborczy Oregonu jest od ponad stu lat prawie niezmiennie reprezentowany w Kongresie przez Republikanów.

W Springfield pełno jednopiętrowych, mniejszych, domków rodzinnych, na których dachach lub gankach nierzadko widnieją amerykańskie flagi. Swoją drogą Stars and Stripes często zdobią właśnie prywatne mieszkania, ale również oczywiście instytucje publiczne, stadiony olimpijskie, a nawet sieci handlowe i hotele.

Po południu zatrzymaliśmy się w studencko-artystyczno-hipisowskim miasteczku Eugene, w którym na lunch wybraliśmy sieciówkę Laughing Planet. Podstawowymi składnikami podawanych potraw jest tu czarna fasolka, szpinak, jarmuż, kasza oraz tortilla. W restauracji moją uwagę zwróciła para po cichu spożywająca buritto, w stroju przypomijającym ubiory amiszów. Byli to prawdopodobnie mennoci, którzy przybyli do Oregonu pod koniec XIX wieku.

Na kolację wybraliśmy się do japońskiej restauracji o tajemniczej nazwie Izakaya Maiji- nasze wybory to m.in.: mini szaszłyk z kaczki, słodkie marchewki, buraczek, lasagna z krewetkami i super słodki banana split.

Nie mogę doczekać się, żeby pokazać Wam zdjęcia z nadchodzącego Halloween, na który może wybierzemy się właśnie do Eugene.

Weekend spędziliśmy w uroczym miasteczku Corvalis. Znajdujący się tu Oregon State University często rywalizuje z Unversity of Oregon (Eugene) m.in. podczas rozgrywek amerykańśkiego futbolu. Pierwszą drużynę symbolizują bobry, drugą kaczki. 
W każdą sobotę odbywa się tu Farmers' Market, na którym kupimy lokalnie zebrane różnej wielkości i koloru pomidory, papryki, kozie sery, kolorową węłnę, jabłka, jagody, orzechy, owocowe przetwory oraz przeróżne cudeńka jak np. sprzączkę do paska wyrobioną z sezonowo zrzucanego poroża jelenia, które sprzedaje Pan Koski (polskie korzenie po pradziadkach), a także ręcznie zdobioną biżuterię. 
W Corvalis znajduje się takża siedziba Hewlett-Packarda.

W drodze powrotnej (rano zdążyliśmy jeszcze na śniadanie w lokalnej Patiserrie) zatrzymaliśmy się na zakupy w outlecie na południe od większego miasta Portland. Centrum handlowe było dla mnie kolejnym przykładem zachodniego multi-kulti. Klientela malla stanowiła od kobiet totalnie zakrytych, przez odpoczywających w trakcie zakupów sikhów, odświętnie ubranej rodziny (była niedziela), aż po ciemnoskórych wożących się do znanych rytmów rapu po ogromnym parkingu sklepu Woodburn.

Zakupy były bardzo udane, miło być pierwszy raz właścicielką stylowej bluzki z logo gracza polo- ceny są tu oczywiście dużo bardziej dostępne.

Podczas jazdy autostradą, mały chłopczyk z radością pokazywał łup, który znajdował się na tyłach samochodu przypuszczam swojego dziadka (dokumentacja poniżej).

Nie odkryję Ameryki pisząc, iż tutejsza kultura jazdy samochodem jest nie do porównania z naszą. Kierowcy starają się przestrzegać przepisów, nie jeżdzą bardzo szybko i o wiele rzadziej wyprzedzają wolniejsze pojazdy. Z drugiej strony wszechogarniający ruch (na ulicach rzadko znajdziemy tu kioski, po gazetę i kawę większość wybiera się do Starbucksa lub do mniejszych sieciówek sklepów spożywczych), a częste mega korki mogą być dość uciążliwe. Na pewno jednak nie przeszkodzą nam w kolejnych amerykańskich eskapadach:)

Na koniec mała zagadka, może wiecie jaki związek mają Simpsoni ze stanem Oregon?


 



                         


                          



















H.xx